Strach blokował mnie przez pół roku. Tyle czasu zajęło mi podjęcie decyzji o obejrzeniu najnowszego sezonu Z archiwum X, który wyszedł w styczniu tego roku. Ten, kto śledzi mojego bloga od dłuższego czasu, być może pamięta całą notkę związaną właśnie z tym serialem i ze strachem przed zawodem.
W końcu musiałam się jednak przełamać i, po namowach chłopaka, obejrzeliśmy cały nowy sezon – całe 6 odcinków. Pierwszy i ostatni zaliczyć można do tzw. odcinków mitologicznych, czyli opowiadających historię, w którą wplątali się główni bohaterowie, takie tło serialu. Pozostałe zostały, na wzór oryginału, zachowane w konwencji monster of the week, popularnej w latach 90. (znana też, jako story of the week, czyli historia tygodnia).
Celem pierwszego odcinka miało być pewne wprowadzenie do fabuły. Fani serialu mogli zobaczyć, gdzie ich ulubienie agenci FBI są po kilkunastu latach od rozstania (zakładając, że film z 2008 roku nigdy nie istniał – NIE ISTNIAŁ), natomiast przypadkowi widzowie przekonać się, czy ten serial to coś dla nich.
Mulder i Scully powrócili starsi, dojrzalsi i naznaczeni życiem. Gillian Anderson pewnie nie unikała chirurgów, co jak na razie, wychodzi jej na dobre, natomiast twarz Davida Duchovny naznaczona została upływającymi latami. Scully wciąż wymiata na szpilkach, a Mulder nadal jest przerośniętym dzieciakiem biegającym za zjawiskami nadprzyrodzonymi.
W serialu pojawił się Joel McHale, wcielając się w rolę Tada O’Malley’a. Aktor ten doskonale nadaje się do grania w serialu komediowym, tutaj irytowała mnie jego mimika i niedopasowanie humoru jego postaci do X Files. Choć, jeśli takie było zamierzenie twórców, to nie ma się chyba z czym sprzeczać.
W dobrym stylu powrócił też Mitch Pileggi jako Walter Skinner – dawny przełożony Scully i Muldera. Jego postać w starych sezonach wywoływała we mnie skrajne uczucia, gdyż zdarzało mu się działać przeciw agentom z Archiwum X. Gdy akurat nie czuł wpływów z góry, przypominał dobrego wujka – szefa. Taki, który zgani, ale obejmie i powie, że w sumie to tragedii nie ma.
Kolejne cztery odcinki przyniosły kilka nowych potworów, spory ładunek emocjonalny dla fanów serialu i dawkę humoru typowego dla Chrisa Cartera – producenta i reżysera serialu. Niestety nie brakowało tu też kiepskich dialogów, od których więdły moje uszy. Ale czy nie był to też element oryginalnego serialu?
Tradycją Z archiwum X jest jeden odcinek w trakcie każdego sezonu, zawierający ogromną dawkę groteskowego humoru. I tutaj nie brakowało takowego. Niedorzeczna historia, sprawa, której wyjaśnienie jest tak nietypowe i pokręcone, że zostawia nas z rozwartymi ustami. Bynajmniej nie przez swój geniusz. Ale może potrzeba geniuszu, aby taką historię wymyślić?
I zamknięcie sezonu – finał, który przyprawił mnie o dreszcze, hiperwentylację i płacz, zanim jeszcze go włączyłam. Ogromna dawka ładunku emocjonalnego, którą producenci zaserwowali, mogła u niejednego fana wywołać przedawkowanie. Kolejne postaci z przeszłości, wspomnienia, analiza życiowych błędów bohaterów i otwarte zakończenie – zostawiły mi z mózgu papkę.
Jako fanka Z Archiwum X, nie jestem w stanie patrzeć na ten sezon w pełni krytycznie. Po tylu latach posuchy i powtarzania starych odcinków, dostałam to, na co tak długo czekałam. Może nie idealne, może już nie takie same – w końcu mamy XXI wiek i nawet Mulder ma smartfona – ale wciąż wywołujące te same emocje. A zapowiada się, że kolejny sezon mojego ulubionego serialu z dzieciństwa ma spore szanse, by powstać. Więc jest taka opcja, że historia Muldera i Scully jeszcze się nie skończyła, co bardzo cieszy mnie, jako fana serialu.
A czy Wy znacie Z archiwum X? Oglądaliście już nowy sezon? Co sądzicie o wznowieniu serialu o niemal 15 latach?