Kolejny raz przyszło mi sięgnąć po książkę Jakuba Małeckiego. Na Nikt nie idzie czekałam już od jakiegoś czasu. I przed premierą moje zniecierpliwienie wyszło na jakiś wyższy poziom. Najgorsze było jednak to, że listopad okazał się mało przychylny w kwestii czasu na cokolwiek, więc po Nikt nie idzie sięgnęłam dopiero w grudniu.
Nikt nie idzie – Jakub Małecki
Jak zwykle bywa u Jakuba Małeckiego, opisanie fabuły książki bez spoilerowania jest niezłą akrobatyką. Bo o czym jest Nikt nie idzie? Trochę o Marzenie, która zbierała fontanny, trochę o Klemensie, który nie mówił, trochę o Oldze, która wyjechała do dużego miasta, trochę o Igorze, którego brata zeżarła Japonia. Losy bohaterów splatają się w niezwykle subtelny sposób, tworząc historię, którą chce się poznać w całości.
W poprzednich książkach Jakuba Małeckiego chronologia wydarzeń była zaburzona w jakiś odpowiednio zaplanowany sposób. W Dygocie historia była opowiedziana w zasadzie chronologicznie, bez zaburzeń, ale na przestrzeni kilku pokoleń. W Rdzy historia Szymona i jego babki opowiadana jest naprzemiennie z punktu widzenia obu postaci, więc jedna chronologiczna opowieść przepleciona jest inną chronologiczną opowieścią. W Dżozefie aktualne wydarzenia w szpitalu przerywane są historią dyktowaną przez jednego z pacjentów leżących z głównym bohaterem na sali. W Nikt nie idzie nie potrafię znaleźć struktury zaburzenia chronologii.
– A co z twoim bratem?
Zanim zdążył się zastanowić, co robi, odpowiedział:
– Japonia go zjadła. Ale tak jakby przeze mnie.
Nikt nie idzie skupia się na odczuwaniu samotności przerywanej momentami, w których bohaterowie są w stanie uwierzyć, że nie grozi im już samotność. To chyba najbardziej melancholijna powieść Małeckiego z tych, które czytałam. Znalazłam w niej najmniej elementów zabawnych. Choć może wynikać to z tego, że wolę, kiedy autor czuje się w miejscu akcji, jak we własnej skórze. Miasta, które dla większości pisarzy oznaczają możliwości, dla Jakuba Małeckiego chyba są nieco krępujące. I może właśnie przez to skrępowanie autor był bardziej powściągliwy jeśli chodzi o wprowadzenie scen, przy których można się uśmiechnąć.
Książkę przeczytałam w kilka chwil. Nikt nie idzie ma w sobie mnóstwo stron, które służą za przerywniki i zawierają rysunek i tytuł rozdziału, żadnej innej treści. Czuję niedosyt bo choć lubię prostotę i oszczędność Jakuba Małeckiego, to zbyt wiele oszczędności w tym przypadku pozbawiło mnie przyjemności pełnego zanurzenia się w fabule. A w przypadku naprawdę dobrych książek nie chce się zbyt szybko odkładać historii na półkę.
Ursynów wypełniał się samym sobą: blokami.
Choć żałuję, że przygoda z Nikt nie idzie trwała tak krótko, czuję się poruszona tą historią. Książki Jakuba Małeckiego nie dają czytelnikowi odpowiedzi, ale z pewnością pozostawiają z mnóstwem pytań. I nie pozwalają od razu o sobie zapomnieć. I tak było w tym przypadku.
Czytałeś Nikt nie idzie? A może uwielbiasz twórczość Jakuba Małeckiego, jak ja?
Podziel się w komentarzu.
Moje opinie o innych książkach autora znajdziesz, klikając w obrazki poniżej: