Dawno mnie tu nie było. Ale teraz jestem i to się dla mnie liczy. Jak powrócić na blog? Pisząc o czymś, co się kocha. A ja niewątpliwie kocham serial Doctor Who. 23 października miał premierę odcinek The Power of the Doctor, który uwieńczył pięcioletni kawał historii, kiedy to pieczę nad serialem sprawował Chris Chibnall. Tym razem wpis będzie dość hermetyczny, przeznaczony głównie dla fanów (lub antyfanów) mojego ulubionego serialu. Zapraszam!
Ależ czekałam na ten odcinek. Ostatni w erze Chrisa Chibnalla. Ostatni z Jodie Whittaker w roli głównej. I w dodatku specjalny, bo przygotowany z myślą o setnej rocznicy powstania BBC.
Doctor Who – The Power of the Doctor (Potęga Doktora)
Fabuła
W przyszłości grupa Cybermenów atakuje kosmiczny pociąg w celu przejęcia tajemniczego ładunku. Członkowie załogi wzywają do pomocy Doktor (Jodie Whittaker), która przybywa wraz z Yaz (Mandip Gill) i Danem (John Bishop). Ładunku nie udaje się uratować. Współcześnie na Ziemi zaginęło wielu sejsmologów i kilkanaście znanych obrazów zniknęło nagle z muzeów. Kto jest odpowiedzialny za te tajemnicze zniknięcia? W przeszłości, w 1916 roku, Rasputin knuje swoje dziwne plany.
Doktor musi stawić czoła potrójnemu zagrożeniu – jej trzech największych wrogów zjednoczyło się przeciwko niej.
Oczekiwania i ogólne wrażenia
Moje oczekiwania co do serialu Doctor Who pozostawały na bardzo niskim poziomie od połowy sezonu 11. Era pod skrzydłami Chrisa Chibnalla nie przypadła mi do gustu. Miałam odrobinę większą nadzieję, kiedy ogłoszono, że 13 sezon ma być jedną spójną historią, a w takiej formie Chibnall ostatnio sprawdził się doskonale (serial Broadchurch). Jednak po kolejnym zawodzie uznałam, że lepiej nie podnosić poprzeczki, bo im wyżej postawię oczekiwania, tym bardziej będzie bolało, kiedy serial zawiedzie.
Niedługo przed emisją serialu poczułam jednak pewną ekscytację. Myślę, że świadomość końca tej kiepskiej ery i rozmachu z okazji obchodów stulecia BBC, miały tu spory wpływ na moje odczucia. Dlatego też 23.10 wieczorem usiadłam przed telewizorem i postanowiłam, że z otwartym umysłem dam Chibnallowi ostatnią szansę na odtrucie jego ery.
Wyjątkowo, jak na erę Chibnalla, bawiłam się dobrze i nie miałam ochoty wyłączyć odcinka, czy choćby zabijać czas na telefonie, co miało miejsce podczas większości innych odcinków. Fabuła, choć nieco wybrakowana i przeładowana jednocześnie, utrzymała moją uwagę. Od kilku tygodni śledziłam teorie na temat tego odcinka – kto może się pojawić (spoza zapowiedzianej wcześniej grupy aktorów), jak potoczy się fabuła, jaki jest plan przeciwnika Doktor, itd. Naprawdę miło było skonfrontować teorie z tym, co ostatecznie wymyślili twórcy. Choć kilka teorii się sprawdziło, większość rozwiązań fabularnych była jednak zaskoczeniem.

Nie wszystko w odcinku miało sens. Pojawienie się Vindera (z sezonu 13) wydawało mi się całkowicie niepotrzebne. Pojawił się, pomógł w jednym momencie i zniknął. Bez pożegnania z Doktor i z widzami, pragnę dodać. Moim zdaniem plan Mistrza nie był specjalnie zrozumiały i logiczny. Jasne były kroki prowadzące do jego realizacji, ale cel pozostawiał wiele do życzenia.
Odcinek w kontekście ery Chibnalla
Myślę, że podsumowanie ery Chrisa Chibnalla jako showrunnera pojawi się na blogu w formie osobnego wpisu. Mam nadzieję, że uda mi się wyjść poza formę recenzji i rozwinąć się w analizie. Chciałabym jednak przynajmniej krótko postawić The Power of the Doctor w kontekście do wszystkich trzech sezonów.
Jednym z aspektów, nad którymi wrzała dyskusja wśród fanów serialu, był finał sezonu 12, a w zasadzie łamiąca kanon serialu koncepcja, że Doktor nie jest tym, kim myśli, że jest. Fani dywagowali, czy Chibnall odwoła się do Dziecka spoza czasu, czy też całkowicie pominie ten wątek w nadziei, że widzowie też zapomną lub wybaczą.
Chris Chibnall otworzył w swojej erze mnóstwo wątków, które następnie skazał na wieczne potępienie, nie wracając do nich. W swoim finałowym odcinku także nie podjął się wyjaśnień, co z jednej strony uważam za tchórzliwe, a z drugiej Power of the Doctor ma dość wątków, żeby zapełnić cały sezon serialu. Chyba wolę pozostać w niewiedzy i liczyć na to, że inni scenarzyści w przyszłości zdecydują się na wykorzystanie luźnych i porzuconych wątków. W końcu zabawa kanonem to jeden z najciekawszych aspektów serialu Doctor Who.
W moich oczach The Power of the Doctor to bardzo dobry odcinek specjalny, ale średni jako zakończenie ery Chrisa Chibnalla jako showrunnera.
Odcinek w kontekście rocznicy
Setna rocznica powstania BBC (British Broadcasting Company) okazała się świetnym pretekstem do stworzenia odcinka specjalnego Doctora Who z rozmachem. Po odcinku widać, że twórcy dostali naprawdę spory budżet (przynajmniej w porównaniu z innymi). W dodatku 90 minut to mniej więcej dwa razy więcej czasu na opowiedzenie historii niż zazwyczaj. To czas, który można bardzo dobrze zapełnić i wykorzystać. To czas, który zazwyczaj mają pełnometrażowe filmy na opowiedzenie historii.
Jednym z tematów, który był szeroko dyskutowany przed premierą, byli aktorzy powracający do swoich ról po latach. W przypadku serialu takiego jak Doctor Who, co jakiś czas, zazwyczaj przy specjalnych okazjach, pojawiają się bohaterowie z wcześniejszych sezonów, a nawet z poprzednich er. Podczas teasera przy okazji wcześniejszego odcinka zapowiedziano, że w tym specjalnym odcinku pojawią się dwie bardzo znane postaci z klasycznych sezonów Doctora Who – Ace (Sophie Aldred) i Tegan (Janet Fielding). Powroty po 30 i 40 latach z pewnością uderzyły w emocjonalne struny osób, które oglądały klasyczne sezony, kiedy te były emitowane w telewizji. Dla nowszego widza natomiast stanowią ukorzenienie serialu i być może staną się iskrą zapalną do zapoznania się przynajmniej z częścią klasyki.

Jednak samo pokazanie postaci z wcześniejszych sezonów nie wystarczy. Trzeba nadać im kontekst, napisać ich jak ludzi, a nie relikty przeszłości i nadać ładunek emocjonalny, aby w widzu wywołać łezkę wzruszenia. Jako osoba, która klasyki nie oglądała (wciąż wmawiam sobie, że JESZCZE nie oglądałam), powrót Ace i Tegan stanowił po prostu ciekawostkę, choć przyznam, że mimo nieznajomości postaci dopadły mnie emocje.
Bohaterowie
Poza już wspomnianymi bohaterami w odcinku pojawiło się mnóstwo innych.
W roli głównej Jodie Whittaker tym razem wypadła dobrze. Nadal jednak nie dała popisu swoich aktorskich umiejętności, które ostatecznie przekonałyby mnie do niej, jako wcielenia Doktor_. Zgubiła się wśród innych postaci, które po prostu były bardziej wyraźne.

Między innymi Sacha Dhawan jako Mistrz, który całkowicie przyćmił resztę obsady. Pokazał się od swojej szalonej strony, zachowując jednak jasność umysłu, by przeprowadzić swoje plany niemal do końca. Ale trzeba też przyznać, że dostał zarówno dobre sceny, jak i świetne dialogi, z którymi miał możliwość się popisać. Niniejszym stał się on moim ulubionym wcieleniem tej postaci, detronizując Michelle Gomez. Postać Mistrza w tym odcinku odpowiedzialna była za większość zabawnych momentów – i tu muszę przyznać, że kilka razy śmiałam się w głos, choć serial nie stał się nagle komedią. Po prostu humor idealnie zintegrował się z fabułą.
Nawet Yaz dostała w The Power of the Doctor więcej uwagi od twórców niż we wcześniejszych odcinkach. Z pewnością więcej niż główna bohaterka. Choć nadal nie czuję z nią więzi, to zbliżyłam się do niej w tym odcinku. Z pewnością część fanów oczekiwała ostatecznego wyjaśnienia relacji na linii Yaz-Doktor. Twórca serialu w ostatnim sezonie dość usilnie próbował wmówić widzom, że między nimi zakiełkowało uczucie wykraczające poza przyjaźń czy relację towarzysz-Doktor. Pod tym względem The Power of the Doctor zawodzi, gdyż właściwie wątek ten nie jest w żaden sposób rozwinięty czy zakończony. Został zignorowany, jak tak wiele elementów tej ery.
Drugim aktualnym towarzyszem Doktor jest Dan (John Bishop), który podróżuje przez czas i przestrzeń od zaledwie kilku odcinków. Jestem rozdarta tym, jak zostało potraktowane pożegnanie z tym bohaterem.

I Doktor regenerowała
Koniec odcinka przyniósł tak oczekiwaną regenerację Doktor. Pierwsza regeneracja, przy której nie było do końca wiadomo, jaki aktor zastąpi Jodie w roli Doktora. Wcześniej zapowiedziano, że kolejnym Doktorem będzie Ncuti Gatwa, ale już tydzień później ogłoszono, że to David Tennant powróci podczas odcinków specjalnych świętujących sześćdziesiątą rocznicę serialu. Nie wiadomo jednak było w jakiej formie. Była to więc regeneracja wyjątkowa.

Wizualnie była to najpiękniejsza regeneracja, jaką widziałam. Podobało mi się, że zmieniono nieco sam efekt regeneracji, ale nadal pozostał on rozpoznawalny jako stały element serialu od momentu powrotu w 2005 roku. Podkreśla to indywidualność każdej z wersji Doktor. Sama regeneracja nie była też przegadana. Doktor w wersji Jodie i tak dużo mówiła do siebie, więc obawiałam się kolejnej długiej przemowy, ale na szczęście Chibnall ograniczył się do kilku prostych zdań utrzymanych w nastroju ekscytacji tym, co będzie dalej i kim Doktor teraz się stanie.
Jak oceniam Power of the Doctor całościowo?
The Power of the Doctor mimo wielu wad (głównie fabularnych) okazał się najciekawszym odcinkiem w erze Chibnalla. Nie najlepszym, ale dostarczającym najwięcej rozrywki. Przyczynił się do tego z pewnością większy budżet, ale też dodanie nutki nostalgii przez powrót klasycznych towarzyszek. W mojej ocenie całość została jednak przyćmiona jedynym elementem, który nie należy już do Chibnalla, czyli ostatnia minuta z kolejnym Doktorem.
Cieszę się, że era Chibnalla już za nami. Mimo mojej wielkiej miłości do Doctora Who, ostatnie pięć lat dało mi w kość. Ciężko było być fanem.
Dziękuję Jodie Whittaker za bycie Doktor. Miała trudne zadanie, stając się pierwszą kobietą w tej roli. Miałam nadzieję na coś lepszego, co zmieni perspektywę serialu i jego konserwatywnych miłośników. Obym miała jeszcze okazję zobaczyć Jodie w tej roli, ale pod innym showrunnerem (może jakiś odcinek specjalny?).
Oglądałeś The Power of the Doctor?
Co sądzisz o odcinku?
Podziel się w komentarzu.
Inne teksty o erze Chibnalla na blogu: