Lipiec nie obfitował w kulturę jakoś bardzo mocno. Nie zmienia to jednak faktu, że muszę ten miesiąc jakoś podsumować. Więc bez długiego wstępu, podsumowanie lipca.
Początek lipca był dla mnie prawdopodobnie najtrudniejszym początkiem miesiąca od… miesięcy. Podczas przeprowadzki do nowego mieszkania złapałam jakiegoś wirusa, czy inną bakterię i trzymało mnie przeziębienie aż do połowy miesiąca. Dwa tygodnie męczyłam się z katarem, stanami podgorączkowymi i chrypką. Ale nie to okazało się najgorsze. 11. lipca miałam termin obrony pracy magisterskiej i akurat wtedy moje gardło odmówiło posłuszeństwa. Przez dwadzieścia pięć minut produkowałam się na miarę moich możliwości i, jak to się mówi, pół godziny wstydu a magister na całe życie. Dziwię się, że komisja cokolwiek zrozumiała, bo mówiłam prawie szeptem.
Zaraz po obronie zaczęłam pracę w firmie, o której pisałam chyba w poprzednim podsumowaniu. Niefortunnie od pierwszego dnia przechodzę szkolenie jakieś 120 kilometrów od Wrocławia, nowego mieszkania i chłopaka. Nie mogę doczekać się momentu, w którym zostanę przeniesiona do docelowego biura we Wrocławiu. Gdzie w mieszkaniu mam śmigający internet.
FILMY
Mogę się pochwalić dokładnie jednym obejrzanym filmem. Nie mniej, nie więcej.
Cloverfield Lane 10 2016
Młoda kobieta po wypadku samochodowym budzi się w dziwnym pomieszczeniu. Jest zdezorientowana i przypięta kajdankami do rury w ścianie. Czy została porwana? A może powinna uwierzyć swojemu dobroczyńcy za udzielenie jej schronienia przed apokalipsą? Co jest prawdą, a co tylko przykrywką?
Muszę powiedzieć, że film zaskakuje zarówno niejednoznacznym aktorstwem, jak i wątkiem. Głowna bohaterka, Michelle, jest osobą godną naśladowania, ponieważ nie wierzy nikomu na słowo, szuka prawdy mimo trudności i przede wszystkim myśli. Niejednoznaczność aktorstwa, o której wspomniałam to raczej skrót myślowy. Dwóch pozostałych bohaterów filmu, czyli „porywacz” Howard i współwięzień Emmett, tworzy dość specyficzny duet, który niemal do samego końca nie pozwala z całą pewnością ocenić powagi sytuacji.
Dobry film do obejrzenia wieczorem po ciężkim dniu w pracy. Inni mogą mieć gorzej, na przykład będąc uwięzionymi w bunkrze przez szaleńca. Film trzyma w napięciu i niepewności. Jedynie samo zakończenie wyszło słabo. A właściwie sceny poprzedzające ostatnią. Coś dla amatorów thrillerów.
SERIALE
Z serialami było u mnie kiepsko. Przed obroną nie miałam do nich głowy ani chęci, po obronie i rozpoczęciu szkolenia czasu i internetu. Dlatego głównie powtórzyłam sobie ósmy sezon Doktora Who i zaczęłam oglądać siódmy sezon Buffy: Postrachu wampirów. Moje dwa ulubione seriale. Do pełni szczęścia zabrało trochę Z archiwum X.
KSIĄŻKI
Gniew – Zygmunt Miłoszewski
Trylogia o prokuratorze Szackim okazała się świetną przygodą mimo moich wątpliwości. Skąd wątpliwości – spytasz. A stąd, że myślałam, że nie odnajdę się w prokuratorskim światku. Wszystkie kryminały, które czytałam do tej pory, miały za głównego bohatera policjanta, detektywa albo przypadkową osobę, nie parającą się na co dzień szukaniem poszlak.Trylogia ta przybliżyła mi zawód prokuratora i zaostrzyła apetyt na polskie kryminały. I polską literaturę w ogólnym tego pojęcia znaczeniu.
Narratologia – Paweł Tkaczyk
O tej książce wspominam już chyba trzeci raz. Trudno było po nią nie sięgnąć, bo sam autor zachęcił mnie do jej przeczytania, kiedy skomentowałam jakieś zdjęcie na Facebooku. Czułam jakiś wewnętrzny przymus i na szczęście dostałam książkę na urodziny, które miałam właśnie w lipcu.
Określiłabym Narratologię jako zbiór krótkich literacko napisanych poradników, które przemycają w sobie sposoby na polepszenie jakości twórczości literackiej. Czyli jest to książka, która uczy, jak pisać, żeby chcieli nas czytać.
Wszystko okraszone jest świetnymi przykładami, na przykład wersją Czerwonego Kapturka, o której mało kto słyszał. Na blogu pojawi się pewnie osobny tekst, jak już uporam się z ostatnimi dwoma rozdziałami. A bardzo nie chcę kończyć tej książki, choć wiem, że mogę zawsze do niej wrócić.
Polecam koleżankom i kolegom blogerom.
Zasada równowagi – Gianrico Carofiglio
Nie jestem pewna w stu procentach, ale Zasada równowagi to chyba moja pierwsza włoska książka. Do tej pory jakoś tamtejsza literatura omijała mnie szeroki łukiem i w końcu postanowiłam umówić się z nią na randkę. Wybór padł na Zasadę równowagi, bo akurat ta książka od pół roku zalega na mojej półce.
Adwokat Guido Guerrieri przyjmuje sprawę swojego dobrego znajomego prokuratora, który zostaje oskarżony o coś, co może bardzo szybko zniszczyć jego karierę.
Zasada równowagi kompletnie mnie nie wciągnęła, zmęczyła mnie swoim topornym językiem i zanudziła. Włoski prawniczy świat jest równie nudny i skomplikowany, jak w jakimkolwiek innym kraju. Chyba tylko Remigiusz Mróz potrafi utrzymać moją uwagę na adwokackiej fabule.
Literaturze włoskiej dam jeszcze szansę, ale po książki Gianrico Carofiglio raczej już nie będę sięgać.
No i tak właśnie wyglądał mój lipiec. Plany na sierpień mam takie, że wrócę na mój kanał na YouTube i na tym się skupię. Od przyszłego miesiąca możecie się spodziewać nieco lepszych podsumowań. To pisałam na kolanie.