Dziś wpis z kategorii przemyślenia zahaczający nieco o dział obserwacji. 
Bądź sobą. Czyli kim?

Od dzieciństwa ludzie powtarzali mi „bądź sobą”, na przemian z „uważaj, co robisz, bo nie będziesz miała koleżanek”. Najczęściej byli to rodzice, koleżanki, nauczyciele, jakiś człowiek z telewizji, czy pedagog szkolna, z którą swego czasu musiałam mój czas odsiedzieć. Ale to materiał na inną notkę. Rzadko ktoś proponował, bym spróbowała najpierw poznać, co się we mnie kryje, kim jestem, kim chciałabym zostać.

Problem w byciu sobą polega na tym, że nie ma na to jednego przepisu. Każdy człowiek jest inny i inną drogę musi przejść, żeby móc powiedzieć, że nie próbuje nikogo naśladować w żadnej kwestii.
Kiedy w gimnazjum pisaliśmy wypracowanie na temat „Co, twoim zdaniem, oznacza termin „być sobą”?” miałam straszny problem, jak odpowiedzieć na to pytanie. W końcu postanowiłam, że napiszę to, co pewnie napisała cała klasa. W skrócie, „bycie sobą” to nieudawanie kogoś innego i nieuleganie presji otoczenia. Wtedy wszystkie terminy były tak proste do wyjaśnienia.
W tych czasach, kiedy tożsamość jest równie istotna, co idealny makijaż (bez ironii, obydwa są ważne), bycie sobą stało się modne. Dążenie do bycia sobą jest modne. Posiadanie własnych poglądów, najlepiej skrajnych, jest modne. Mam jednak wrażenie, że dążenie do odkrycia swojej osobowości ogranicza się do stania się jak najbardziej odmiennym od reszty. Oryginałem nie do podrobienia. A choć każdy jest inny z natury, to i tak wszyscy jesteśmy po części tacy sami.

Weźmy pod uwagę przypadek osoby, która z natury jest złym człowiekiem, ale chce być lepsza. Z mojej gimnazjalnej definicji wynika, że taka osoba, aby być sobą, musi być zła. Bo taka jest. W tym przypadku „bycie sobą” nie sprzyja jej rozwojowi i poprawie. Bo wszyscy wmawiają jej, że ma poddać się swojemu charakterowi i być sobą, niezależnie od konsekwencji.

Bądź sobą. Czyli kim?

Każdy człowiek, moim zdaniem, powinien dążyć do samodoskonalenia, przynajmniej w jakimś niewielkim stopniu. Proces taki daje satysfakcję i sprawia, że zmieniamy się w ciągu swojego życia. Najczęściej na lepsze. „Bycie sobą” kojarzy mi się ze stagnacją i brakiem rozwoju. Jest poddanie się sobie. Często na myśl przychodzi mi również niedojrzałość, bo hasło to często powtarza się w młodym wieku. A nastolatki chcąc być sobą, chcą tak naprawdę mieć wymówkę, by nie rozwijać w sobie odpowiedzialności za swoje czyny. Dla nich często bycie sobą oznacza bycie osobą szaloną i robienie rzeczy, których być może będzie w przyszłości żałować.

Poza tym chyba nikt nie chce być czystą wersją siebie. Każdy w jakiś sposób dekoruje swoją osobowość. Szczególnie w otoczeniu znajomych, na imprezie, na rozmowie kwalifikacyjnej i podczas wizyty u rodziny.

Czy więc warto w ogóle być sobą? Myślę, że warto dążyć do poznania siebie i rozwijać nasze największe zalety. A bycie sobą zostawię nastolatkom, które kiedyś z pewnością dojrzeją do tego tematu. Przyznaję się, że kiedyś sama miałam fazę na „bycie sobą”. Chyba najgorszy etap w moim życiu. Skończył się stanem przeddepresyjnym i wizytami u psychologa (na szczęście tylko kilkoma). A wszystko dlatego, że ówczesna JA byłam zbyt specyficzną osobą, a koledzy i koleżanki w gimnazjum były osobami wyjątkowo okrutnymi dla indywidualizmu.

A co Wy o tym myślicie? Warto być sobą? A może całkiem się mylę i są to najbardziej nieprawdziwe przemyślenia pod słońcem?

Pozdrawiam,
Zielona Małpa


Bądź sobą. Czyli kim?


FacebooktwitterpinterestlinkedinmailFacebooktwitterpinterestlinkedinmail